Najpiękniejsze wyspy Tajlandii - Koh Mook, Kradan, Poda, Lanta, Krabi, Railay *

To będzie zdecydowanie najdłuższy i najbardziej rajski z naszych podróżniczych wpisów. Mamy nadzieję, że zostaniecie z nami do końca 🙂 W Tajlandii zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Byliśmy zarówno na wschodzie i górzystej północy (Tajlandia Północna 2017), jak i na wyspach Phangan i Samui w Zatoce Tajlandzkiej, nie omijając przy tym bliższego Bangkokowi Hua Hin. Przyznać jednak musimy, że to właśnie ten ostatni wyjazd był najbardziej wypełniony tymi obrazami, które mamy w głowie myśląc o raju 🙂 Prawie dziewiczy Koh Kradan, maleńka Koh Poda, kameralny Koh Mook, hippisowska Koh Lanta, zielone Krabi i nadmorskie Ao Nang… o wszystkim miejscach zaraz Wam opowiemy, wspominając też trochę o fajnym miasteczku Trang i Bangkoku wraz z cechującą się zupełnie innym klimatem wysepką Koh Kret. Zapraszamy!

Jest to ostatnia część naszych wspomnień z podróży Singapur – Malezja (wyspy i miasta) – Tajlandia. Po przekroczeniu granicy z Malezją udaliśmy się do Trang. Cudownego miasta, w którym bardzo się nam podobało, głównie dlatego, że czuć było lokalny klimat. W końcu (w Malezji było nieco inaczej) street food, targi, a na dodatek załapaliśmy się na obchody chińskiego Nowego Roku 🙂

Prosto z miasta kupiliśmy transport (bardzo lokalną łódką 😉 ) na pierwszą z upatrzonych wysp, leżącą na uboczu najbardziej popularnych szlaków – Koh Mook. Cudowna, kameralna, niewiele ludzi… Dzieci biegają po uliczkach i plażach… Nie ma samochodów, kursują tutaj motorowe taksówki z wózkiem za 5zł / os z jednej strony wyspy na drugą. Spaceruje się też przyjemnie 🙂

Plaża, przy której zamieszkaliśmy – Charlie Beach – była przepiękna. Piasek w końcu taki tajski – drobny, miękki, biały, idealny 🙂 Woda w morzu czysta i gorąca, ach! Dużą zaletą tej strony wyspy jest to, że nawet podczas odpływu wody ciągle jest dużo i można pływać albo po prostu podziwiać widoki 🙂

Z drugiej strony wyspy już nie wszyscy mają takie szczęście 😉 gdzieniegdzie podczas odpływu plaża zmienia się w błotko, a morze cofa się baaardzo. Poniżej akurat na takiej plaży Jacek pomaga wypchnąć skuter „dostawczy”, który utknął w piasku 😉

Niedaleko głównego portu znajduje się charakterystyczny cypel Ao Kham – znajdziecie tam luksusowy resort Sivalai, piasek jest jeszcze bardziej aksamitny niż na „naszej” plaży, a widoki również są cudowne. Na pewno warto się tam przespacerować jeśli jesteście na Koh Mook, a nie zatrzymujecie się akurat w tym resorcie.

Koh Mook słynie z bardzo popularnej atrakcji Emerald Cave – aby się tam dostać trzeba wynająć łódkę, której sternik będzie też przewodnikiem podczas przemierzania ciemnej jaskini w której ukryta jest śliczna mała plaża. Wrażenia tutaj zależne są od tego, ile ludzi spotka się na miejscu. My gdy przypłynęliśmy napotkaliśmy na kilka dużych wycieczek turystów, które na szczęście za kilka chwil odpłynęły i byliśmy praktycznie sami 🙂 Do jaskini można dostać się tylko o okreslonej porze, kiedy wody jest na tyle mało, że da się przepłynąć jaskinią (płynie się tam wpław!)

Uwielbialiśmy wieczory na naszej plaży. Trochę wgłąb wyspy można było znaleźć tętniący życiem bar, a przy plaży kilka knajpek od których wystarczy odrobinę odejść by móc rozkoszować się magią chwili. Cisza, niebo pełne gwiazd… i biegające wokół kraby w muszelkach. To było zdecydowanie jedno z najbardziej magicznych miejsc na wieczorne zanurzenie się w „tu i teraz”, jakie odwiedziliśmy!

Czasem na Charlie beach przypływały wycieczkowe łódki, ale z samego rana plaża była praktycznie pusta. Jeszcze przed śniadaniem zażywaliśmy kąpieli rozkoszując się słońcem i spokojem. Razem z nami pływały tylko ławice ryb…. moglibyśmy tak długo pisać, ale dziś zdecydowanie więcej chcemy Wam pokazać zdjęć, więc staramy się streszczać. Podsumowując, Koh Mook to zdecydowanie jedna z naszych ulubionych wysp. Jest tu co robić – wystarczy wybrać się do wioski i od razu pojawia się wybór sklepików, kafejek (jest nawet szpital… który odwiedziliśmy 😉 , masaży… zaś kiedy potrzebujemy spokoju – Charlie beach właśnie go oferuje.

Dzień wcześniej umówiliśmy się z właścicielem jednej z łódek, że zabierze nas (oczywiście po porannej morskiej kąpieli i śniadaniu) na widoczny przez cały czas z naszej plaży Koh Kradan. Na wyspie jest tylko 9 resortów, klimat jest tam bardzo kameralny, zwłaszcza wieczorem i z samego rana gdy wycieczkowe łódki już odpłyną lub jeszcze nie dopłyną 🙂 Przy resortach wszędzie dostępne huśtawki i hamaki (to się nam bardzo kojarzy z rajskim klimatem) Dla fanów snorkelingu napiszemy, że na wyspie są świetne warunki do pływania z rurką. Bogactwo podwodnej fauny i rafa koralowa zachęcają by zanurkować 🙂 Trzeba tylko uważać podczas odpływu, bo robi się płytko 🙂 Generalnie wyspa zachwyca cudną przyrodą, plażami i pełną życia dżunglą, a przy tym spokojną atmosferą.

Przy hotelach bywa bardziej tłoczno, ale wystarczy odejść kawałaczek (a spacer po TAKIEJ plaży to sama przyjemność ! ) i zostajemy całkiem sami. Jeśli mielibyśmy przywołać jedno wybrane wspomnienie najbardziej wyluzowanego, spokojnego i rajskiego dnia z wszystkich naszych podróży to byłby to właśnie ten spędzony na rajskiej plaży wyspy Koh Kradan!

Na wyspie nie ma dróg, jedynie jedna biegnie przez dżunglę łącząc wschodnią i zachodnią część wyspy. Pod koniec, na zachodniej stronie to już w zasadzie nie droga tylko normalny trekking 🙂 Zdecydowanie warto się tam wybrać na plażę ukrytą wśród skał – Sunset beach. My trafiliśmy na przepiękny zachód słońca, ale choć jest to bardziej dzika wyspa niż Koh Mook, to osób podziwiających skrywające się za horyzontem słońce spotkaliśmy tu sporo. Co się dziwić. Było przepięknie!

Zakwaterowani w bambusowym domku czuliśmy się trochę dziko, zwłaszcza, gdy w nocy zaczęły swoje arie operowe psy, których, nie wiadomo skąd, na wyspie jest dużo. Jacek trochę boi się psów, których nie zna, ale na szczęście nie zabrakło mu odwagi by do nich wyjść, aby obejrzeć cudownie zapowiadający się wschód słońca. Oprócz nas kilka osób podziwiało wstające słońce, niektórzy wyszli na poranne bieganie. Zazdrościliśmy wówczas osobom, które jako swój nocleg wybrały namiot – im wystarczyło rozpiąć „drzwiczki” i już mogli podziwiać te niesamowite widoki 🙂

Na Koh Kradan spędziliśmy 24 godziny. Przepiękne 24 godziny pełnego chilloutu. Jeśli macie możliwość – koniecznie się tam wybierzcie póki wyspa wygląda tak dziko jak teraz. Choć to było już rok temu, więc mogło się nieco pozmieniać… Poniżej na zdjęciu, kiedy my już płyniemy na kolejną wyspę widać kolejny rajski punkt – Koh Ngai. Tam akurat się nie zatrzymywaliśmy, ale z tego co wiemy, również jest tam pięknie!

Bezpośrednio z Koh Kradan już większym statkiem można popłynąć na oddaloną nieco bardziej, zdecydowanie większą i popularniejszą wyspę Koh Lanta.

Dla wielu osób jest to najbardziej hipisowska z wszystkich tajskich wysp i fakt, da się poczuć ten klimat 🙂 Wyspa jest duża i znaleźć tam można zarówno bardziej rajskie plaże, jak i pełne życia turystyczne punkty, ale też oddalone od nich spokojne lokalne wioski. Koh Lanta dzieli się na część południową YAI i to ta jest zdecydowanie bardziej popularna, jak i na północną NOI, gdzie nie ma turystycznych ośrodków, a życie płynie powoli.

Poniżej Klong Jark – można na tej plaży poczuć rajski klimat (który według nas akurat na Koh Lancie nie wszędzie panuje) !

Chyba najbardziej popularna na wyspie – Long Beach. Plaża za dnia wypełniona jest turystami, wystarczy jednak odejść kawałeczek od jej centralnego punktu i już mamy troszkę piasku i pięknych widoków dla siebie.

Zjeździliśmy całą wyspę w poszukiwaniu kameralnych rajskich plaż. Choć na początku się na to nie zanosiło, bez problemu udało się jednak znaleźć fajne miejsca do podziwiania widoków i słuchania szumu fal w samotności 🙂

Plaża Klong Nin

Widok na plażę Ao Nui – klimatyczne restauracyjki z pięknymi widokami przyciągają turystów. Kto nie chciałby wypić mrożonej kawy czy zjeść lunchu w takim otoczeniu?

Jedna z piękniejszych plaż na Koh Lancie – Klong Hin. Nie ma przy niej ośrodków, jedynie rybackie łódki i cudowny biały piach.. a nawet huśtawka – idealne miejsce na krótką przerwę podczas skuterowej wycieczki!

Zatoka Nui Bay – piękna i rajska (i prawie pusta!). Gdybyśmy mieli w tym momencie wrócić gdzieś na Koh Lantę to chyba właśnie tam………. aż poczuliśmy ten parzący w stopy piasek 🙂

Lokalne klimaty – okolice Old Town na Koh Lanta Yai oraz Koh Lanta Noi. Te części wyspy rzadko są odwiedzane przez turystów. Do Old Town warto się wybrać, można tam zjeść pyszny lokalny posiłek, wypić kawkę z miejscowymi. Sama zaś Koh Lanta Noi jest godna uwagi ze względu na swój spokojny, w większości nie zmieniony od lat klimat. Ludzie pracują w polu, wypasają się zwierzęta, dzieci biegają… nie słychać silników motorów – urokliwe miejsce!

Na południowej części wyspy znajduje się warty odwiedzenia Park Narodowy – zachęcają wspaniałe widoki i przepiękna plaża Ta Naoad. Mała wskazówka dla plażowiczów – uważajcie na swoje rzeczy 🙂 Widzieliśmy kilka scen gdzie całe grupki turystów musiały przerwać beztroską kąpiel w morzu, aby szybko dobiec do małp rozprawiających się z ich torebkami czy plecakami. A sprytne są bardzo! Zręcznie rozpinają zamki i kieszenie w poszukiwaniu interesujących przedmiotów 🙂

Koh Lanta to fajne miejsce, na pewno mniej hałaśliwe niż popularne koh Phi Phi. Czuć tam relaksujący, hipisowski klimat, pełno jest fajnych knajpek i miejsc do odpoczywania. Wyspa jest zdecydowanie mniej rajska niż np. Koh Kradan czy Koh Mook, ale też więcej oferuje. My podróżując we dwoje mieliśmy akurat zdania podzielone 🙂 Jacek wolał bardziej zagospodarowaną Lantę, Ania zaś te mniejsze i spokojniejsze wysepki. A Wy co byście wybrali?

Na koniec nasi przemili Gospodarze 🙂

Z Koh Lanty wróciliśmy na ląd – do miasta Krabi. Cały region Krabi oferuje bardzo wiele – cudowne parki narodowe, wodospady, świątynie… Choć czytaliśmy wcześniej, że samo miasto nie jest zbyt interesujące to zdecydowanie się z tym nie zgadzamy! Bardzo nam się podobało, głównie za sprawą porannych i wieczornych marketów, które uwielbiamy, ale też fajnych lokalnych knajpek, a przede wszystkim klimatu „normalnego”, lokalnego miasta.

Na dzień dobry spotkał nas w Krabi straszny upał, więc naszym pierwszym wyborem był krótki rejs po rzece z widokiem na Khao Khanab Nam Mountains – (dwie charakterystyczne skały) z przystankiem na Koh Klang. Na wyspie znajduje się restauracja posiadająca właśną hodowlę ryb i owoców morza, których akurat nie próbowaliśmy, ale mrożone napoje, czyli to czego najbardziej pragniesz w takim gorącym dniu, mają pyszne.

W samym mieście znajduje się przepiękna świątynia Wat Kaew Gorawaram – nie tylko na zewnątrz wygląda wspaniale, w środku warto też przyjrzeć się pięknie zdobionym malowidłom.

Pozostając ciągle w mieście zajrzyjmy teraz na wieczorny market – bardzo popularny, szczególnie wśród turystów. Lokalni mieszkańcy też chętnie go odwiedzają, spotykają się tam i dają występy – tajowie uwielbiają śpiewać, zwłaszcza karaoke, ale właśnie tutaj możemy spotkać na scenie panie które na chwilę odeszły od swoich stoisk aby wykonać piosenkę albo taniec… albo to i to 🙂 W zasadzie to markety wieczorne były dwa – jeden z lokalnymi specjałami kulinarnymi i świeżymi owocami, warzywami -adresowany głównie do mieszkańców i drugi, już pełen popularnych potraw, ubrań, pamiątek, rozkładany z myślą o turystach.

Dzieci często pomagają rodzicom w pracy na targu. Potem biegają z przyjaciółmi wokół stoisk, czasem się też nudzą… to podobnie jak u nas telefon przyjdzie z pomocą 😉

Targ wieczorny odwiedzaliśmy codziennie, podobnie jak ten drugi, bardziej lokalny – morning market. Startował już o 5 rano i staraliśmy się tam być jak najwcześniej. Najpierw świadanko, kawka, potem jeszcze zakupy lunchowe na całodniowe wycieczki i byliśmy szczęśliwi 🙂 Poranny market był zdecydowanie bardziej „prawdziwy”. Turystów spotkaliśmy niewielu, a towarzystwo tajskich mieszkańców przy śniadaniu bardzo nas cieszyło. Ilość potraw, prawdziwych, domowych była niezliczona. Do tego przepyszne ciastka i inne słodkości. Codziennie próbowaliśmy czegoś innego… ale do spróbowania wszystkiego potrzebny byłby chyba miesiąc codziennych wizyt 🙂

Osoby, które były lub wybierają się w okolice Krabi o Emerald Pool słyszały na pewno. Słynne szmaragdowe jeziorko znajduje się w parku Thunk Teao Forest National Park, a prócz niego jest tam też Blue Pond. Oba robią niesamowity wrażenie swoją krystalicznie czystą wodą oraz piękną naturą wokół. W zbiorniku Emerald można pływać! 🙂 Do tego parku naprawdę warto wybrać się z samego rana! Jest to bardzo popularny cel wśród turystów, a o poranku spotkalismy tylko kilka osób 🙂

Kolejnym punktem na naszej trasie były Krabi Hot Springs. Woda osiągała ok 45 stopni Celsjusza. Przy temperaturze powietrza ok 10 stopni niższej to było szaleństwo…. można było odpłynąć 🙂 Poza gorącymi źródłami naturalny wodospad z którego można było wskoczyć to chłodniejszej wody też był nie lada atrakcją 🙂

Nie są to jedyne gorące źródła w okolicy Krabi. Tego samego dnia pojechaliśmy jeszcze do Klong thom (saline) hot springs – miejscowi wierzą, że mają one uzdrawiającą moc, ludzie piją wodę, polewają się nią, a co odważniejsi kąpią w niej (tu woda miała na pewno 45 stopni, w najcieplejszym zbiorniku do kąpieli nawet więcej, a była też „studnia” z gorącą wodą, gdzie praktycznie był wrzątek 😉 ). Przy Saline hot springs spotykają się całe rodziny, przywożą chorych bliskich. Jest tam też jakiś ośrodek medycyny naturalnej.

W drodze powrotnej przejeżdzaliśmy obok meczetu, w którym był jakiś festyn i targ… choć do domku mieliśmy daleko, a powoli zapadał zmrok oczywiście musieliśmy wstąpić 🙂

Kolejnego dnia zaplanowaliśmy znów dość intensywne zwiedzanie. Trudno się jednak powstrzymać, gdy czas limitowany, a wokół tyle niesamowitych miejsc do zobaczenia! Na trasie zajrzeliśmy do ciekawej świątyni w skale.

Naszym pierwszym celem był piękny Phao Phanom Bencha National Park z dwoma wodospadami – Huai Sakae i Huai To. Wodospady zrobiły na nas duże wrażenie, jeden był kilkupoziomowy, można było w nim popływać, a z góry był przepiękny widok na dżunglę (w której „spotkaliśmy” kolejne niesamowite tajskie, ponad 100 letnie drzewo – chyba zawsze się przy nich zatrzymujemy by je obejść i zrobić zdjęcie, te korzenie są po prostu bajkowe!) Na wodospadach znów byliśmy o poranku i nie spotkalismy prawie żadnych innych turystów (ale już wracając pojawiały się wycieczki, więc naprawdę warto wcześnie wstać… no chyba, że nie lubicie mieć TAKICH miejsc tylko dla siebie 🙂 )

Za poleceniem znajomych i rozszyfrowaniem nazwy parku z ich biletu wstępu przez naszego gospodarza udało się nam zlokalizować też przepiekny park namorzynowy Tha pom khlong song nam. To kolejne tajskie cuda natury. Do tego przejrzysta woda, w której można schłodzić się i popływać. Magiczne miejsce, zdecydowanie jedno z ulubionych w okolicy Krabi. Warto tam pojechać, poleżeć na molo, pomoczyć się w chłodnej i krystalicznie czystej wodzie!

Na tyle długo relaksowaliśmy się w parku (w międzyczasie zjadając lunch zakupiony na porannym targu 😉 ), że prawie nie zdążylibyśmy przed zachodem słońca do popularnej świątyni, która wzniesiona została na skale – 1237 schodow (w tym niektóre jak drabina) do góry! Spiesząc się nie zakupiliśmy wody, praktycznie wbiegliśmy do góry, ale zdążyliśmy! 🙂 Mowa oczywiście o Temple in a cave – tiger cave – watham sua. Widoki z góry na okolicę, zwłaszcza w tak malowniczym momencie dnia były cudne, warto było zrobić sobie taki „trening” ;). Trochę gorzej schodziło się z góry już po zmroku, zwłaszcza, że na dole czekały małpy, których nie darzymy już tak wielką sympatią od kiedy okradły nas z jedzenia, jeszcze w Malezji 😉 Dobrze że księżyc świecił choć odrobinę oświetlając drogę w dół.

Tiger Cave to ten złoty punkcik… wyobrażacie sobie wbiec tam od samego dołu? 😉

Być w okolicy Krabi i nie pojechać na Railay byłoby szkoda… kolejnego dnia wybraliśmy się więc z samego miasta łódką na półwysep – jest on oddzielony od lądu pasmem wysokich skał, przez co dotrzeć można tylko drogą morską. Są tam 4 plaże , w tym podobno jedna z 10 najpiękniejszych na świecie (choć mamy wrażenie, że tu co kawałek jest jakaś plaża niby najpiękniejsza z iluś tam 😉 ). Plaża mimo późniejszej pory i wielu turystów (pan z łódki poprzedniego dnia obiecywał nam, że zabierze nas już o 8:00, a jednak czekaliśmy ok 1,5 godziny aż zbierze się większa ilość chętnych…) i tak była piękna – mowa o Phra Nang. Na końcu udało nam się znaleźć zakątek, by być praktycznie samym 🙂 Na miejscu zachwyca cudowny piasek i woda… i szalejące rybki wokół. Dla jednych klimat zepsują, a dla innych właśnie go dodają wszechobecne charakterystyczne tajskie łódki. Niektóre to małe sklepiki – sprzedają jedzenie i picie 🙂 My mieliśmy prowiant z morning marketu 🙂

Na miejscu rzucają się też w oczy imponujące skały… a jak się przyjrzymy to dostrzeżemy miłośników wspinaczki 🙂

Jeszcze jednym charakterystycznym punktem na Railay jest Phra Nang Princess Cave… komentarz pozostawiamy oglądającym 😉

Przy Railay West spotkacie sporo ludzi i hałasujących łodzi. Plaża jest tłoczna i mniej ładna niż Phra nang, ale na kąpiel wystarczająca 🙂 Przy odpływie można dojść na jeszcze jedną plażę – Tonsai, która jest fajną ukrytą zatoczką. Trzeba tylko uważać i nie poślizgnąć się na skałach. 🙂

Kolejnego dnia przenieślimy się z miasta Krabi do nadmorskiego „kurortu” Ao Nang. Jest to najbardziej turystyczne miejsce w okolicy. Taki trochę Kołobrzeg 😉 Plaża jest taka sobie, ale gdy odpłyną łódki i nie przeszkadza Wam brud który zostawiły, to można popływać.

Pierwszym celem naszej wycieczki stamtąd był Susan Hoi Shell Fossil Cemetery. Miało to być imponujące „cmentarzysko” muszli. Niestety muszle są raczej już zdeptane, wytarte od piachu.. i bywają też śliskie, co zauważył Jacek raniąc sobie palce….

Gdy rany były już opatrzone pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża do plaży Tub Kaek… w zasadzie to nie było tam nic ciekawego, zwłaszcza, że przy odpływie morze wygląda po prostu mało zachęcająco…

Zatrzymaliśmy się przy Noppatattara beach – gdzie znajduje się ścieżka przyrodniczna i całkiem ładny port. Jest sporo cienia wśród drzew i można przespacerować się na okoliczne wysepki.

Zachód słońca oglądaliśmy już przy Ao Nang beach.

W internecie przeczytaliśmy, żeby koniecznie zjeść śniadanie w lokalnej knajpce na trasie Ao Nang- Krabi. Khanom Jean to potrawa, która jest tam słynna. Do tego te urocze „przyprawniki”. Jeśli będziecie w okolicy, spróbujcie się tam dostać (jest to ok 100m za PTT Petrol Station, po prawej jadąc w stronę Krabi, stary drewniany budynek).

W nasz przedostatni nadmorski dzień postanowiliśmy jeszcze zaszaleć i popłynąć na jakąś piękną wyspę niedaleko. Wybraliśmy Koh Poda. Wyspa jest na terenie parku narodowego i trzeba się liczyć z opłatą 400B za osobę za wstęp. Warto! Wyspa jest zachwycająca! Fakt, przypływając spotykamy masę ludzi, ale wystarczy odrobinę się przespacerować i już możemy rozkoszować się cudownym morzem, białym piaskiem, zwłaszcza idąc w stronę Tup/Chicken island. To było zdecydowanie idealne miejsce na „pożegnanie z morzem”.

Ostatniego dnia w Ao Nang mieliśmy ciekawą niespodziankę. Wymeldowaliśmy się z hotelu, pozwolono nam zostawić bagaże w pokoju. Poszliśmy na obiad i tajski masaż. Po powrocie do pokoju był on otwarty na oścież – trudno stwierdzić, czy nie domknęliśmy drzwi, czy obsługa zabrała się za sprzątanie… NIC nie zniknęło 😉

Na koniec naszych nadmorskich wojaży zapraszamy Was jeszcze na kilka klatek z Bangkoku. Najpierw popłyńcie z nami na wyspę w mieście – Koh Kret. Jest to sztuczna wyspa, utworzona w XVIII wieku i zamieszkała głównie przez ludność Mon. Mają własną kulturę i odmianę buddyzmu, zajmują się garncarstwem lub pracą fizyczną. Można sie tutaj poczuć jak na prowicji, życie płynie zdecydowanie wolniej niż w mieście. Warto się przespacerować wokół wyspy i popodglądać lokalne życie. Na początek można napić się przepysznej kawy lub herbaty tradycyjnie przygotowywanej i schłodzić przesiadując nad rzeczką.

Jak to w wielu prowincjonalnych miejscach Azji… życie płynie powoli i nikomu się nie spieszy… i nikogo też nie dziwi widok śpiącego sprzedawcy w sklepiku 😉

Bangkok odwiedziliśmy już kilka razy. Teraz urzekł nas zdecydowanie najbardziej. Wystarczy wsiąść w lokalny autobus, pojechać w dowolną stronę na super tanim bilecie, wysiąść gdzie tylko Ci się spodoba. Odchodząc od najbardziej turystycznych miejsc wszędzie jest lokalnie i super miło. Pysznie i tanio. Turyści nie kojarzą się już ze złem koniecznym, więc mieszkańcy uśmiechają się serdecznie i co chwilę pozdrawiają. Takie wtopienie się w codzienne życie miasta jest naszą ulubioną formą zwiedzania. Pospacerujcie więc razem z nami 🙂

Zdjęcia to tylko namiastka tego, czego można doświadczyć w tak egzotycznym miejscu o odmiennej kulturze. Z wszystkich miejsc, które odwiedziliśmy do tej pory Tajlandia urzekła nas najbardziej. A jakie są Wasze ulubione cele podróży? Dajcie znać! W końcu czas już planować kolejne wyjazdy 🙂 Może byliście w Tajlandii i odwiedziliście jakieś miejsca, które Was zachwyciły, a by do nich nie dotarliśmy? Koniecznie napiszcie 🙂

Zapraszamy Was również na nasze pozostałe podróżnicze opowieści: