Nie mogliśmy się doczekać, aż podzielimy się z Wami opowieściami z naszej tegorocznej wyprawy do Azji 🙂 O Singapurze pisaliśmy jakiś czas temu, tym razem chcielibyśmy Was zabrać na Malezyjskie wyspy (a w kolejce czekają przynajmniej jeszcze 2 części opowieści z tego wyjazdu :)) – słynne Penang i Langkawi oraz nieco mniej znane – Tioman i Pangkor.
W Singapurze spędziliśmy niespełna 2 dni na intensywnym zwiedzaniu. Czego było nam najbardziej trzeba w następnej kolejności? Oczywiście chilloutu na wyspie 🙂 Tuż po przekroczeniu granicy w Johor Bahru udaliśmy się na autobus do Mersing, aby tam wsiąść na prom na wyspę Tioman. Sama podróż i procedura kupna biletów oraz wejścia do Parku Narodowego była dość czasochłonna, ale udało się, wprawdzie po zmroku, jednak tego samego dnia 🙂 W zasadzie to jedyne co zdążyliśmy zrobić to znaleźć nasz nocleg (nieco oddalony od portu), zjeść szybką kolację… i obowiązkowo udać się na plażę by w końcu posłuchać szumu fal… i zupełnej ciszy poza nimi 🙂
Gdzieś przy porcie widać było światła cywilizacji, a „u nas” przy Tekek Beach – cicho, ciemno i kameralnie 🙂
Typowe malezyjskie śniadanko 🙂 Roti + dhal 🙂
Dokładne miejsca, które odwiedzamy często wybieramy na jeden-dwa dni przed dotarciem … i czasem pojawiają się sprzeczne głosy 😉 Ania wolała ciszę i spokój … Jacek trochę więcej cywilizacji 😉 i tak trafiliśmy do wspomnianej wioski Tekek. Miała być dość mocno zaludnionym miejscem, ale okazało się, że prócz nas i mieszkańców nie było tam prawie nikogo. Calutką ok 3km plażę mieliśmy praktycznie tylko dla siebie! 🙂
Na wyspie niestety nie ma dróg łączących wioski… uwielbiamy dużo spacerować, tutaj nie mogliśmy jednak poszaleć i dojście czy dojechanie do innych wiosek było niemożliwe 🙂 Kiedy więc wybraliśmy się na spacer – tak długi na ile droga na wyspie pozwoliła 😉 – czyli do kolejnej wioski Air Batang tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że wyspa jest nieco „wymarła”. Nadal nie spotkaliśmy zbyt wielu ludzi na swojej drodze….
… ale zjedliśmy przepyszne gofry z maslem orzechowym ! To były chyba najlepsze gofry, jakie jedliśmy 🙂
Zdecydowanie najliczniejszą grupą jaką napotkaliśmy były… małpy 😉
rzadziej lokalni mieszkańcy…
… i czasem jeszcze koty odpoczywające przed dalszą podróżą 😉
Nasz domek w Coral Reef Resort był całkiem przyjemny, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego lokalizację przy plaży… pustej plaży! Mieliśmy wprawdzie nieprzyjemną przygodę z tzw. bedbugami… ale niestety w tych miejscach czasem się to zdarza.
Kolejnego dnia jakby życie pojawiło się na wyspie 🙂 Ludzie na ulicach (głównie mieszkańcy wyspy), dzieci w szkole… nawet na „naszej” plaży pojawiła się młodzież 🙂
Zanim wirtualnie z wyspy wyjedziemy, musimy poruszyć pewien temat. Na codzień staramy się żyć świadomie, zdrowo jeść, dbać o zwierzęta i środowisko… Może nie pamiętaliśmy takich „scen” z naszych wcześniejszych podróży… jednak widok palonych codziennie, niesamowicie śmierdzących stert śmieci po prostu nas zszokował. Byliśmy przekonani, że może tylko w Malezji takie praktyki, może tylko tutaj na wyspie… Niestety jak się później okazało na innych (zwłaszcza) wyspach, czy to w Malezji czy Tajlandii, taki obraz jest na porządku dziennym. Z jednej strony piękna dżungla, rajska plaża, krystaliczna woda (do czasu) – a z drugiej – takie trujące ognisko. Tu akurat przypominamy sobie zdecydowanie najgorszą tego typu scenę z serii „oczekiwania vs rzeczywistość” – wprawdzie nie Malezja, ale Tajlandia – rajska wyspa, rajska plaża… piękny poranek z planem udziału w zajęciach jogi na plaży… idealnie! niestety z ogniska palącego się obok niesamowity smród i dym palonych śmieci. Zrezygnowaliśmy.
Ostatni zachód słońca na wyspie. Choć nie była ona naszym ulubionym miejscem to zawsze żal opuszczać takie widoki….
Z wyspy Tioman udaliśmy się do Melaki, potem Kuala Lumpur, Cameron Highlands i Kuala Kangsar… o nich opowiemy następnym razem, a dziś chcemy skupić się na nadmorkich klimatach.
Kolejną wyspą, rzadziej wymienianą w przewodnikach i celach turystycznych był Pangkor. Wyspa cieszy się popularnością wśród mieszkańców Malezji, którzy przybywają tutaj na wakacyjne i weekendowe wycieczki.
Podobnie jak na Tiomanie stwierdziliśmy, że Malezja jest bardzo ładna, ale jeśli chodzi o morze i plaże to jednak do Tajlandii (którą ukochaliśmy szczególnie) bardzo jej daleko.
Wyspę przywitaliśmy wielkim deserem. W Malezji dość popularne są ciekawe lodowe specjalności, takie jak Ais Kacang i Cendol.
Postanowiliśmy zatrzymać się przy Nipah Bay i to był niezły wybór. Jeśli to możliwe, staramy się wybierać miejsca, gdzie można zaznać i trochę spokoju i dobrodziejstw cywilizacji 🙂 O ile w weekend cała okolica była dość pusta, to już w piątek pojawiła się masa turystów, z mieszkańcami Malezji w przewadze 🙂 Na początku na plaży byliśmy tylko my i lokalne dzieciaki 🙂
Przed przyjazdem znaleźliśmy w Internecie informację, że tuż przy plaży mieszka mężczyzna, który od 16 lat, codziennie o tej samej porze karmi przepiękne występujące tutaj ptaki o wiele mówiącej nazwie – Dzioborożce. Po krótkim przeszkoleniu przez doświadczonego opiekuna można było nakarmić je samodzielnie, a to było przeżycie niesamowite gdy swoimi wielkimi dziobami wyjmowały z Twoich rąk banany na kolację… zwłaszcza na początku karmienia gdy były najbardziej głodne 😉 Ptaki te codziennie zjadają ok 2,5 kg bananów.
Trzeba przyznać, że zachodu słońca przy Nipah Bay były bardzo urokliwe. Nawet jeden z dzioborożców załapał się na romantyczne ujęcie 🙂
W Azji południowo-wschodniej, jeśli tylko to możliwe, dostępne są drogi i … co ważne, macie prawo jazdy kategorii A – warto wynająć skuter. Do naszej plaży dotarliśmy charakterystycznym różowym busikiem, co samo w sobie było atrakcją 🙂 a potem już w jednej z okolicznych wypożyczalni wynajęliśmy swój pojazd.
Kolejnego dnia zaczęliśmy więc od przepysznego śniadanka w Pangkor Town
Meczety na wodzie są bardzo popularne w Malezji, podczas tej podróży zobaczyliśmy conajmniej 3 (a byliśmy w… 5 nadmorskich miejscowościach). Floating mosque na Pangkorze zdecydowanie zachwycała już od samego pomostu.
Na jednym z portali podróżniczych w Internecie znaleźliśmy informację o sekretnej plaży na wyspie… Chcielibyśmy bardzo podziękować Piotrkowi za podanie na nią namiaru! 🙂 Korzystając ze wskazówek poszukiwaliśmy jej jakiś czas, aż dzięki ostatecznej podpowiedzi przemiłej Malajki, którą odciągnęliśmy nieco od pogawędek z koleżankami, by zaprowadziła nas na początek półgodzinnego szlaku przez dżunglę… dotarliśmy do zupełnego odludzia, cudownej, pustej, Secret Beach tylko dla nas! 🙂
Kilku godzinny chillout nad wodą i mogliśmy ruszać dalej… Do ciekawej architektonicznie chińskiej świątyni Foo Lin Kong
… której serwowali wyborne byłki z lodami 😉 kolejna malezyjska specjalność 🙂 I choć sceptycznie byliśmy nastawieni… to naprawdę było pyszne! A lody koniecznie durianowe 🙂
Pangkor noodles serwowane w chińskiej knajpce w Pinang Kecil Fishing Village
Pasir Bogak Beach – według niektórych najładniejsza plaża na wyspie. Owszem, jeśli nie było się na Secret beach 😉
Teluk Dalam na północnym krańcu wyspy – choć od tego miejsca mieszkaliśmy bardzo niedaleko, to jednak musieliśmy objechać całą wyspę by tam dotrzeć – gospodarze naszego domku odradzili nam jeżdzenie tym odcinkiem drogi, który łączył naszą plażę z tym miejscem, ze względu ze względu na niebezpieczną drogę i czyhające w okolicy małpy (podczas tego wyjazdu przestaliśmy je darzyć aż taką sympatią jak dotychczas 😉 kiedy małpia mafia rzuca się na Ciebie wściekle, kradnie Ci kolację i przekąski to zażyłość jakby zmniejsza się 😉 ).
…o właśnie takie piękne murtabaki straciliśmy w przegranej walce z głodnymi makakami!
Zachody słońca przy Teluk Nipah zdecydowanie należały najpiękniejszych 🙂
Następną wyspą, którą odwiedziliśmy był znany większości Penang. Początkowo zastanawialiśmy się, czy go nie pominąć, właśnie ze względu na jego popularność, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że byłaby to jednak strata pt. „być w Malezji i nie zobaczyć Penang” ? 😉 I tak oto jesteśmy 🙂
Wyspę oczywiście zjechaliśmy calutką skuterem. A tu już przy wieeelopasmowych drogach nie było tak łatwo jak na mniejszych wyspach.
Kolejka na Penang Hill 830m n.p.m. Widoki z góry mieliśmy średnie jak na załączonych obrazkach 🙂
Malezję szczególnie pokochaliśmy za wszechobecną kuchnię… hinduską 🙂
Kontrasty…
Waterfall Hilltop Temple – Balathandayuthapani – wodospadu żadnego nie widzieliśmy, za to sporo małp. To jedna z najstarszych hinduskich świątyń na Penang.
Do świątyni trzeba się „wdrapać” pokonując 500 schodów, jednak widok z góry wynagradza wysiłek 🙂
A tu typowo malezyjska potrawa Dai Lok Mee
Kolejny meczet na wodzie – podobno pierwsza taka świątynia w Malezji, może pomieścić nawet 1500 osób!
Plaża Batu Ferringhi – najpopularniejsza plaża na Penang ze względu na, trzeba przyznać, piękny piasek. O dziwo dość pusta, chyba większość osób przyjeżdżających na Penang skupia się jednak w George Town, a nie na plaży.
Zupełnie przypadkiem trafiliśmy też na bardzo fajne miejsce – Tropical fruit farm. Została ona otwarta w 1993 roku. Hoduje się tam ponad 250 owoców z całego świata! Choć samo zwiedzanie farmy było na tyle drogie, że z niego zrezygnowaliśmy, to jednak naszą uwagę przykuło „testowanie owocowych enzymów”. Można było skosztować 10 różnych enzymów oraz kombuchę (którą akurat regularnie pijemy w domu). Jak pewnie wiecie, Muzułmanie nie spożywają alkoholu, zaś fermentowane napoje takie jak kombucha mogą mieć jego śladowe ilości. Tutaj jednak stoją na tyle długo, że alkohol zamienił się w ocet 🙂 Przemiła Pani opowiedziała nam o ich produkcji i mogliśmy skosztować każdego smaku. Warto było – pyszne i bardzo zdrowe 🙂
Zastanawialiśmy się, czy poruszać ten wątek, ale jednak jest to na tyle ważne, że warto o tym mówić, czy pisać, kiedy tylko jest okazja. Generalnie w podróży (podobnie jak na codzień) unikamy wszelkich rozrywek czy zabytków związanych z wykorzystywaniem zwierząt. Na naszej „trasie” pojawiła się jednak jedna z naprawdę wielu w Azji „snake temple”. Wejście akurat było darmowe, więc zajrzeliśmy, czy to o czym tyle się mówi ma miejsce. No i cóż możemy powiedzieć… Atrakcje takie jak zrobienie sobie zdjęcia (oczywiście odpłatnie) z, mówiąc dosłownie, naćpanym wężem na szyi cieszy się ZBYT dużym zainteresowaniem… a póki jest popyt – jest podaż. Drzewo pełne sennych, ledwo zipiących węży ma zachęcać turystów… ehh. W Azji ciągle nie szanuje się zwierząt w zbyt wielu miejscach i robi na nich dobre interesy. Wszelkie świątynie węży, słoni, tygrysów wiążę się często z cierpieniem zwierząt. Nie przykładajmy się do tego.
Bardziej lokalne widoki – inne niż zaznaczane we wszystkich przewodnikach…
… zbudowane przez brytyjczyków miasto George Town. Fakt faktem achitektura, street art i ogólna barwność miasta przyciągają wzrok!
Masjid Kapitan Keling
To była najpyszniejsza zupka w całej Malezji – widać po zadowolonej minie Jacka 🙂 Penang Wan Tan Mee Soup
Wieczorne migawki z tętniącej życiem i hipnotyzującej zapachami Chulia Street
Ostatnie spojrzenia o wschodzie słońca na wyspę Penang oraz Penang Bridge – otwarty w 1985 roku ma 13,5 km, jest głównym polaczeniem wyspy z lądem. W 2014 roku otwarto Sultan Abdul Halim Mu’adzam Shah (tzw. Second Penang Bridge) który prawie podwajając długość głównego mostu osiągnął 24km.
Na koniec najlepsze 🙂 W całej nadmorskiej Malezji poszukiwaliśmy raju choć zbliżonego do cudownych plaż Tajlandii… i gdy już traciliśmy nadzieję – dotarliśmy na Langkawi. Oczywiście słyszeliśmy też o przepięknych Perhentian Islands, jednak niestety ze względu na panujący monsun były akurat zamknięte. Langkawi jest największą malezyjską wyspą, która odpowiada wszelkim potrzebom turystów – od dzikich plaż i piękne dżungle po nowoczesne międzynarodowe centra handlowe (które oczywiście pominęliśmy), dostępne są drewniane chatki i luksusowe hotele, drogie restauracje i przepyszne uliczne jedzenie… w skrócie – wszystko.
Aby dotrzeć na wyspę z Penang wybraliśmy nieco okrężną drogę, ale za to o połowę tańszą (zamiast bezpośredniego promu – autobus+prom). Od razu po przypłynięciu na wyspę wynajęliśmy skuter, dzięki temu nie musieliśmy opłacać taksówek(które są dość drogie, a komunikacji miejskiej na wyspie brak), by dostać się m.in. do hotelu i byliśmy zupełnie niezależni 🙂 Wystarczyło porozmawiać z jedną z wielu osób oferujących pojazdy przy samym porcie.
Nasze lokum znajdowało się przy dość zatłoczonej plaży Pantai Cenang (choć o poranku turystów na niej było niewielu 🙂 ). Generalnie jednak okolica przypominała nieco Kołobrzeg 😉 (który lubimy i darzymy wielkim sentymentem ) – pełno sklepów, knajp, ludzi, sportów wodnych… przynajmniej ceny w miarę normalne 🙂
Niedaleko była jeszcze jedwa plaża (prawdopodobnie o tej samej nazwie… albo bez nazwy 🙂 ) – znacznie bardziej kameralna. Widoki w okolicy bardzo się nam podobały – w końcu w tle góry, inne wyspy i piękny piasek! Woda na tutejszej plaży była niestety dość mętna… ale na szczęście jak się później okazało – tylko tutaj.
Warto wspomnieć, że plaże Langkawi, a wśród nich właśnie Pantai Cenang są zaliczane to najlepszych na świecie.
Bardzo lubimy lokalne markety pełne przepysznego jedzenia! Langkawi tutaj spełnia marzenia – praktycznie każdego dnia (a raczej każdej nocy) otwarty jest market – codziennie w innym miejscu. Akurat niedaleko nas we wtorki „czynny” był night market przy Jalan Chandekura. I jak na lokalny market przystało – smakowite szaszłyki, makarony, placki, kurczak, naleśnik i kokosy kosztowały nas całe… 20zł 🙂
W tej części świata parówki cieszą się ogromną popularnością. Robione na milion sposobów, również na słodko – najlepiej z sosem chilli 🙂
Kolejnego dnia planowaliśmy objechać całą wyspę. Te mniej popularne plaże są naprawdę przepiękne i praktycznie bezludne!
Nasze lokalne, walentynkowe 😉 śniadanko – Nasi Lemak
Widok na Teluk Ewa Jetty
Telaga Tujuh – Seven Wells Waterfall – cudowne miejsce! Żałowaliśmy, że nie zostaliśmy tam dłużej. Krystalicznie czysta, zimna woda (idealna na taki upał!) w środku dżungli.
Plaża Teluk Yu – fajny przystanek z plażą pełną palm idealną na odpoczynek w cieniu.
Plaża Tanjung Rhu – zdecydowanie jedna z najpiękniejszych na wyspie! Gorący, bialutki piasek miękki jak mąka i krystaliczna woda. Do tego prawie pusta.
I na dodatek skrywa jedną z najlepszych knajpek na wyspie serwując obłędne owoce morza – fried spicy squid.
W 100% idealna jednak okazało się, że nie jest… Do wody weszliśmy dosłownie na chwilkę … właściwie to może zostalibyśmy na dłużej, gdyby nie to, że w trakcie tej „chwilki” Jacek nastąpił na kolec, który wbił mu się w stopę… i choć plany mieliśmy jeszcze spore na ten dzień (byliśmy dopiero w połowie trasy wokół wyspy! 😉 ) to musieliśmy wracać do hotelu…
… po szybkiej i na szczęście skutecznej operacji mogliśmy wybrać się na pocieszenie na chillout na pustą część naszej plaży.
Wokół nas były głównie kraby!
A „cywilizację” obserwowaliśmy z daleka 🙂
Uwielbiamy góry. Zdecydowanie bardziej zwiedzać je pieszo niż wjeżdżać kolejką, ale skoro pojawiła się właśnie taka możliwość… postanowiliśmy skorzystać z Langkawi Cable Car wjeżdżając na szczyt góry Mat Cincang. Na pewno słyszeliście o słowackiej ścieżce w drzewach… tam jeszcze nie dotarliśmy, ale widoki z Langkawi Sky Bridge – 125 metrowego mostu nad dżunglą, 700 metrów nad poziomem morza były niesamowite! Jest to też kolejka z najdłuższą pojedynczą liną – dystans to ok 950 metrów! Fakt, że miejsce to cieszy się dużym zainteresowaniem, a więc i turystów było sporo, ale wcale nas to nie dziwi. Wspaniałe widoki, a podróż stromą kolejką funduje dreszczyk emocji!
Wybierając się na kolejkę przygotujcie się na… kolejkę. Ludzie ustawiający się poniżej czekają na wejście 🙂 i nie wiemy jakim cudem, ale nas ta kolejka ominęła 😀 sprytnie, o swojej godzinie wejścia, czmychnęliśmy bokiem omijając cały tłum 🙂
W cenie biletu na kolejkę były też inne atrakcje – w zasadzie to po prostu „w pakiecie” osobnego biletu tylko na kolejkę nie można było niestety kupić. Skoro już mogliśmy wejść w inne miejsca, zajrzeliśmy m.in. do 3D Art Musem i musimy przyznać, że to naprawdę była fajna zabawa 🙂 Obrazy były niesamowicie wykonane!
Wodospady w dżungli bardzo nas przyciągają, więc zajrzeliśmy też do Temurun Waterfall. Wody było niewiele i nie wyglądało to jakoś szczególnie imponująco, więc po pamiątkowym zdjęciu pojechaliśmy dalej. Pisząc to tak sobie myślimy, że jednak czasem chyba zbyt dużo wynajdujemy punktów, które „fajnie by było odwiedzić” zamiast po prostu więcej odpocząć. Wiatr we włosach (czy tam w kasku) jadąc na skuterze jest uczuciem bardzo mile widzianym, więc chętnie dodajemy kolejne punkty wycieczki…
… aby na przykład trafić na taki jak ten! Plaża Pasir Pantai Tengkorak. To ulubiona plaża lokalsów i wcale się temu nie dziwimy. Zdecydowanie najpiękniejsza na całej wyspie. Cudowny biały piach, zupełnie przejrzysta woda i wspaniały widok na tajską wyspę Koh Tarutao w oddali czyni to miejsce idealnym! (W 100%, już bez kolców i innych niespodzianek 🙂 )
Gdy tylko wyczytaliśmy gdzieś nazwę tego wodospadu – Durian Perangin Waterfall – uznaliśmy, że musimy tam pojechać, chociażby z czystej ciekawości – by sprawdzić czy ma coś wspólnego z durianem. I wiecie co? Ma! Pachnie odpowiednio 😉
Co jednak nie zniechęca do ochładzającej kąpieli 🙂
To był nasz ostatni wieczór w Malezji. Oprócz wspaniałych widoków, jak inaczej mogliśmy ją pożegnać, jak nie cudownym jedzeniem? 🙂 Akurat niedaleko naszej plaży, w czwartki, odbywa się Temoyong Night Market , który zdecydowanie warto odwiedzić!
W ciągu 3 dni na wyspie przejechaliśmy na skuterze 278 km. Langkawi jest wielkie, ale warto zajrzeć w każdy zakątek! Wspomnimy jeszcze, że ta wyspa (i miasto Kuala Kangsar, o którym opowiemy następnym razem) wydawała sie znacznie czystsza niz reszta Malezji!
Cały kraj jest przepiękny, wart odwiedzenia, a największy plus dostaje od nas za wspaniałe jedzenie, czy to typowo malezyjskie, hinduskie albo chińskie.
Zapraszamy Was również na nasze pozostałe podróżnicze opowieści:
- Wietnam – Południe 2020
- Singapur
- Malezja kontynentalna – Melaka, Kuala Lumpur, Kuala Kangsar, Cameron Highlands
- Rajska Tajlandia – Koh Mook, koh Kradan, koh Lanta, Krabi, Trang i Bangkok
- Tajlandia Północna 2017
- środkowa Tajlandia 2015
- Kambodża
- Laos
- Teneryfa
- Malta
- Rodos
- Międzyrzecze Wołoskie
Zobacz naszą pełną galerię fotografii: www.magiaobrazu.com
Skontaktuj się z nami:
* poprzez formularz kontaktowy
* pisząc na maila: jacekanna@gmail.com
* pod numerem telefonu: 662.019.661 (Jacek) / 608.712.019 (Ania)
Dołącz do nas na facebooku: www.facebook.com/magiaobrazu i na Instagramie https://www.instagram.com/magiaobrazu/
Jesteśmy również na Pinterest! Magia Obrazu