To będzie chyba najdłuższy wpis w naszej historii! 🙂 Jednak kombinowaliśmy, kombinowaliśmy i zamiast skrócić to przy ostatniej selekcji jeszcze dokładaliśmy zdjęcia… więc dzisiaj historia dla wytrwałych. Nie będziemy przedłużać już na wstępnie, więc tylko zapraszamy do oglądania relacji z naszego miesiąca w Tajlandii z początku 2017 roku (troszkę nam zajęło jej przygotowanie :))
***Jeśli chcecie zajrzeć na wspomnienia z naszych pozostałych podróży to na końcu wpisu przygotowaliśmy mały skrót 🙂
W Tajlandii jesteśmy zakochani, to cudny kraj pełen przemiłych ludzi, przepysznej kuchni, przepięknych krajobrazów i niesamowitej architektury 🙂 Jeśli wybieracie się w tamte rejony i szukacie inspiracji, to staraliśmy się przy każdym miejscu, świątyni czy plaży zostawić nazwę dla łatwiejszego zlokalizowania 🙂
Naszą bazą wypadową ponownie był Bangkok, gdzie udaliśmy się na pełne aromatów China Town.
Naszym głównym planem na początek podróży było trochę odpocząć na wyspie. Padło na Koh Chang – dość mocno zagospodarowana, w wielu miejscach wypełniona turystami, ale w wielu mieliśmy okazję być całkiem sami. Gdy dotarliśmy przywitał nas przepiękny zachód słońca. No dobra, Jacek szukał wtedy noclegu(jemu wychodzi to najlepiej), ale przecież taki widok nie uwieczni się sam! 🙂
Towarzysz śniadania kolejnego dnia 🙂
Na nasz „dom” wybraliśmy Kai Bae beach – z jednej strony (nie tej naszej oczywiście) nieco bardziej tłoczna, a z drugiej – cisza, spokój i niewiele osób poza nami.
Przy plaży raczej znajdowały się same hotele, ale jakie pyszności można było zjeść w wielu knajpkach przy drodze…!
Zwiedzanie skuterem lubimy najbardziej, więc kolejnego dnia od razu wynajęliśmy sobie pojazd 🙂 Poniżej widoki na Bang Bao beach.
Poniższa panienka tuż po sytym obiadku szykuje się do powrotu do domu… oczywiście skuterem, jak każdy!
Klong Koi beach – fajna, spokojna i sielska plaża na końcu wyspy.
Chcieliśmy też zobaczyć słynną White Sands Beach… trafiliśmy jednak na przypływ i piasku było niewiele. Jednak widoki nadal piękne 🙂
Lokalne widoki… plantacja kauczuku
…WF 🙂
A tu, właśnie w Klong Nonsee spełniły się nasze marzenia o kąpieli w wodospadzie! Wprawdzie, jak to w porze suchej bywa, sam wodospad nie był zbyt imponujący, ale za to cisza, spokój, środek dżungli i tylko my… w tej lodowatej wodzie 🙂
Droga do nikąd – Dai Mai Pier
Hodowla ryb przy resorcie Salak Phet
Molo przy Ban Che Bae
Tutaj kiedyś musiało kwitnąć życie… a teraz pozostał opuszczony resort (a właściwie zamieszkały przez tajską rodzinę… lub kilka) – Long Beach – Haad Sai Yao
A to już knajpka gdzieś po drodze… oczywiście mega głodni załapaliśmy się na… przerwę w serwowaniu posiłków 🙂
ale na pocieszenie dotarliśmy na nocny targ przy White Sands Beach – zdecydowanie warto zrobić tam przystanek i w dzień i w nocy!
Kolejny sielski poranek przy „naszej” Kai Bae Beach
Widok na plażę Klong Prao (to chyba kolejna w rankingu gdybyśmy mieli wybrać inną niż Kai Bae)
Zachody słońca na wyspie były tak piękne, że można było tylko siedzieć i podziwiać… albo spacerować wzdłuż plaży od huśtawki do huśtawki 🙂
Nasz domek oferował wypożyczenie kajaków, postanowiliśmy więc popłynąć zobaczyć pobliskie wysepki, na jednej z nich zostaliśmy na dłużej – Koh Suwan – piękne widoki, kamienista plaża i tylko kilku turystów, którzy również dostali się tu kajakiem.
Ostatni wieczór na wyspie, ostatni obiad. Czy Wasze dzieci pomagają Wam w kuchni?
Zupa tylko dla odważnych… z kurzych łapek… skusił się tylko Jacek 🙂
I tak wróciliśmy na ląd z planem przedostania się na północny wschód wyspy. W połowie podróży mieliśmy przystanek w Nakhon Ratthasima. Kilka godzin nocnego czekania na kolejny autobus zachęciło nas do wycieczki do centrum miasta. Załapaliśmy się na festiwal muzyki z różnych krajów Azji z okazji Chińskiego Nowego Roku. Nad całym festiwalem czuwa ukochany król, choć niestety już nieżyjący, nadal obecny w sercach wszystkich Tajów.
W końcu dotarliśmy do miasta, o którym zapewne niewielu europejskich turystów słyszało. Udon Thani. Miejsce magiczne, miejsce bardzo lokalne, prawdziwe.
Na poniższym zdjęciu to nie wisiorki ze straganu z pamiątkami. To suszone mięso, gotowe do jedzenia.
Kolejna tajska specjalność – smażone parówki na patyku – trafiają się i takie dla prawdziwych koneserów – o smaku wanilii 🙂
Nong Prajak – park w mieście. Czy ten most może Wam coś przypomina? 🙂
I jeszcze więcej lokalnych klimatów…
Badanie wzroku na lokalnym targu!
Architektura bardzo różnorodna, nawet przy budynkach stojących tuż obok 🙂
Talerz lokalnych specjalności – na pożegnanie miasta. Może nie był jakoś szczególnie wyborny… ale jesteśmy zwolennikami próbowania nowych smaków – zawsze 🙂
Miasto Udon Thani niesamowicie się nam spodobało… niemal nietknięte turystyką (zwłaszcza w „naszej” dzielnicy, jakieś 3km od centrum) zachowało swój klimat, a ludzie byli niezwykle sympatyczni…
Jednak naszym głównym celem podróży w tą część kraju było Red Lotus Sea … i choć tam nie było już tak kameralnie i swojsko… i zdecydowanie mniej różowo niż na zdjęciach z przewodników… to jednak widoki były piękne!
Z północnego wschodu wybraliśmy się na północny zachód (nocne autobusy są w Tajlandii niezastąpione! :)) – do Chiang Mai. Miasta pełnego niesamowitych świątyń, ale nie tylko…
Słynne północnotajskie curry – Khao Soi
W mieście znajduje się niezliczona ilość świątyń. Staraliśmy się odwiedzić kilka najciekawszych, a niekoniecznie obowiązkowych punktów wycieczek.
Wat Kamphaeng Ngam Phra Wihan
Wat Inthakhin Sadue Muang
Wat Lok Molee
Tutaj aż nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom… niesamowite rzeźby w drzewie.
Wat Khuan Ka Ma
Wat Chian Man
Jeden z naszych ulubionych owoców i zarazem największych owoców świata – jackfruit
Obowiązkowym punktem dla wielu osób, w tym i naszym jako miłośników gotowania był kurs kuchni tajskiej. Wybraliśmy Asia Scenic Thai Cooking School, który serdecznie polecamy!
Po kursie warto było udać się odwiedzić kolejne świątynie… tym razem te bardziej na obrzeżach miasta. Cudne!
Wat Suandok
Wat Udong
Kolejnego dnia czekało nas wczesne wstawanie. Czy wspominaliśmy już, że w Tajlandii naprawdę warto mieć ze sobą ciepłe ubrania? Pomijając mocno klimatyzowane autobusy, poranna podróż pędzącym tuk tukiem również potrafi wychłodzić! Na szczęście pokonując 304 schody aby dostać się do świątyni, można się już odpowiednio rozgrzać 🙂
Naszym celem była świątynia Wat Phra That Doi Suthep – przepiękna, mieszcząca się na wzgórzu, z którego można obserwować wschód słońca nad miastem. A poza tym, o tak wczesnej porze można spokojnie spacerować w i wokół świątyni, bo większość turystów jeszcze śpi albo co najwyżej jest w drodze 🙂
Obejrzeliśmy piękny wschód słońca, pospacerowaliśmy… i wybraliśmy się jeszcze wyżej w góry do Doi Pui Village – lokalny klimat niesamowicie nas zachwycił!
Warto w końcu wspomnieć, że podczas naszej podróży w Tajlandii trwał rok koguta 🙂
Nieco za miastem odwiedziliśmy bardzo fajny Grand Canyon, gdzie można poleżeć na bambusowych tratwach, popływać, a odważniejsi – poskakać do wody ze skarpy. Tuż obok mieści się aquapark z większą ilością atrakcji – zwłaszcza dla turystów z dziećmi.
Lody kokosowe z żółtkiem.. na pieczonym bananie. Jeśli będziecie w Chiang Mai poszukajcie knajpki „Tanya” – serwuje mega dobre posiłki, w oszałamiającej cenie… ok 2zł.
Jednym z miejsc, które zdecydowanie najpiękniej i najczęściej wspominamy z całej Tajlandii to Sticky Waterfall, Bua Thong . Położony ok 70 km za miastem, ale zdecydowanie warto się tam wybrać. Ponownie – miejsce niesamowite, a oprócz nas nie było tam prawie nikogo. Wodospad nosi taką a nie inną nazwę, ponieważ dzięki dużej zawartości wapnia w wodzie tworzy się „antypoślizgowa” powierzchnia, po której można się dosłownie wspinać – niesamowite przeżycie i przecudowne miejsce!
Wat Phantao
Wat Chedi Luang
To co – ile naliczyliście świątyń? Było ich tutaj 10, a to nie wszystkie świątynie, które odwiedziliśmy w Chiang Mai 🙂
Kolejnym naszym punktem do odwiedzenia (… zakochania się i zostania na dłużej… ) była górska wioska Pai. Aby się do niej dostać z Chiang Mai, trzeba pokonać górską drogę liczącą 762 zakręty (a pokonuje się ją zazwyczaj „songthaewem”, czyli tajską taksówką z „otwartą paką”, siedząc bokiem do kierunku jazdy 😉 )
Niedaleko Pai, w którym się zatrzymaliśmy leży miejscowość Soppong, a w niej spektakularna Lod Cave. To zdecydowanie jedna z największych jaskiń, jakie widzieliśmy. Trzy poziomowa, z dwoma trasami do przepłynięcia na bambusowej łódce. Wstęp do jaskini jest wprawdzie darmowy, jednak każda 3 osobowa grupa musi wynająć sobie przewodnika i to nie, nie jego opłaca, a lampę, którą przewodnik oświetla drogę w ciemnej jaskini.
A tu już klimaty Pai. Lokalne targi, przepyszne i baaardzo różne jedzenie z wielu stron świata. Niesamowita chilloutowa atmosfera. Przepiękne miejsce, a na dodatek doskonała baza wypadowa na wycieczki skuterem, ale o tym za moment..
Pai, podobnie jak Chiang Mai, również ma swój Grand Canyon… ale akurat nie można w nim popływać 🙂
Ma też wodospady, choć również mniej spektakularne – Pam Bok
Znajdziecie tam też wspaniały, kilometrowy bambusowy most nad polami ryżowymi – Buddha Bamboo Bridge, prowadzący do świątyni. Wyobrażamy sobie, że w porze deszczowej musi wyglądać znacznie znacznie lepiej. Ale i tak warty był odwiedzin!
Panorama nad Pai
W zasadzie ostatnią rzeczą, jakiej pragnie się w gorącej Tajlandii mogą być gorące źródła… ale jednak, w chłodniejszych górskich miejscowościach takich jak Pai, Sai Ngam secret hotsprings gorący górski potok tuż przed zachodem słońca był cudownym punktem wycieczki!
Wieczorne klimaty miasteczka
Niedaleko Pai znajduje się chińskie miasteczko Santichon. Głównie wypełnione turystami z Chin, ale jeśli macie akurat po drodze, warto wjechać …
…bo jeszcze kawałek dalej znajduje się widokowy Yun Lai viewpoint
Bardzo fajnym i popularnym miejscem na oglądanie zachodu słońca nad Pai jest wznoszący się w górach taras ze świątynią i rzeźbą ogromnego White Buddha… choć aby dojść do świątyni trzeba pokonać całą masę schodów – jeszcze więcej niż w Chiang Mai, bo aż 353 🙂 … jak się przyjrzycie poniższemu zdjęciu to wypatrzycie Anię, która jeszcze walczy 😉 Jacek pobiegł (tak, pobiegł ;-)) zrobić zdjęcia 🙂
Na koniec nasz bardzo sympatyczny domek w Pai, który serdecznie polecamy – Pai La Mer. Choć podłoga była krzywa, w łazience były mrówki, a gdy używało się ciepłej wody to wybijało korki… naprawdę było tam super 😀
Ostatni z bardzo popularnych punktów, który odwiedziliśmy na północy Tajlandii to Chiang Rai ze słynną White Temple. Niestety dotarliśmy 10 minut po zamknięciu 😉 plus był taki, że mogliśmy podziwiać świątynię bez tłumu turystów 🙂
O nieskazitelność Białej Świątynii dbać trzeba 🙂
W mieście wieczorami co godzinę odbywa się pokaz świetlny przy wieży zegarowej.
A jeśli pospacerować jeszcze dalej wgłąb uliczkami można natrafić na takie fajne miejsce jak Tung Garden
Z Chiang Rai bardzo chcieliśmy zrobić sobie wycieczkę do wioski położonej wysoko w górach. Jakoś jednak tak wyszło, że trochę za szybko wysiedliśmy z autobusu … na autostop zabrać nas nie było wielu chętnych… a jak już się trafili to nie jechali do naszego celu. Zaproponowali jednak wycieczkę na plantację herbaty Choui Fong. Bardzo jesteśmy za to wdzięczni 🙂 Tam zdecydowanie zjedliśmy najlepszy sernik z zielonej herbaty w życiu! Ale to oczywiście nie jedyny powód naszej wdzięczności…
Napełnieni nowymi, niespodziewanymi wrażeniami, mając przed sobą jeszcze trochę dnia, postanowiliśmy jednak pozostać przy naszym celu… i tak kilka autostopów dalej dojechaliśmy do Mae Salong. I pomijając tę sympatyczną Panią poniżej, generalnie nie było to najmilsze miejsce. Później dowiedzieliśmy się, że niestety rząd „dba” o to, aby mieszkańcy wioski nie opuszczali jej, a trwali tam jako atrakcja turystyczna. A tak zależało nam, aby znaleźć jakieś „prawdziwe” miejsce (dlatego też pominęliśmy wioski Karen – słynnych smoczyc…)…
W Tajlandii Król jest wszędzie… nawet na targowisku pośród suszonych ziaren.
Smakołyki z lokalnego targu – przyjrzyjcie się dobrze… jeśli macie mocne nerwy
Ostatni wschód słońca w Tajlandii… zanim udaliśmy się do Laosu – jeśli chcecie wiedzieć, co tam robiliśmy, zajrzyjcie: https://www.magiaobrazu.com/zdjecia-z-podrozy-laos/
Po 10 intensywnych dniach w Laosie powróciliśmy do Tajlandii… a naszym celem (po przejechaniu kolejnych ponad 700km) była rajska wyspa Koh Kood. Mało zagospodarowana (uwaga, nie ma na niej nawet 7/11, czyli takiej polskiej Żabki, które są zwykle wszędzie co parę kroków ! :), ale pełna przepięknych miejsc i oczywiście doskonałej kuchni.
Na naszą oazę wybraliśmy plażę Klong Chao. Z domkiem na rzece, gdzie w cenie pokoju mogliśmy wypożyczać kajak i popływać po kanale 🙂
Plaża Klong Chao jest dość kameralna, znajdują się przy niej tylko 4 (bardzo drogie) resorty (oczywiście już zupełnie inaczej jest w domkach nieco wgłąb wyspy). Turyści przyjeżdżają tu wygrzewać się w środku dnia na piasku albo podziwiać zachód słońca wieczorem. Poza tym – jest praktycznie pusta 🙂
Wspominaliśmy już o naszym wspaniałym domku nad rzeką? 🙂
Jak na większości wysp, tak i tutaj skuter to wspaniała sprawa. W krótkim czasie można dostać się praktycznie wszędzie.
Plaża Ao Tapao
Dżungla w drodze na Klang Yai Waterfall, który w porze suchej nie był na tyle imponujący, by Wam go pokazać 🙂 Za to soczysta zieleń drzew – o tak! 🙂
Ao Noi – tu było w zasadzie tylko molo pomiędzy drzewami… chyba, że czegoś nie zauważyliśmy 🙂
Klong Mard – fajna, maleńka plaża
Tajski przysmak na wyspach – suszone kalmary.
Rybacka wioska Ao Salad, to tutaj przypływasz łódką z Trat. Warto wpaść na świeże owoce morza… i poobserwować trochę lokalne życie.
Plaża Bang Bao nocą
… a tutaj to samo miejsce w dzień 🙂 Dużą zaletą wstawania o poranku jest to, że wszędzie jesteśmy praktycznie sami 🙂
Ao Yak
Wyspa Koh Kood słynie z wielu bardzo starych drzew, ale dwa są szczególne: Sayai i Makayuk. Niektórzy twierdzą, że drzewa mają ponad 200 lat, inni, że ponad 500… jedno jest pewne – są monumentalne, spójrzcie tylko na ich korzenie! Pomarańczowa szarfa symbolizuje święte miejsce.
Kiedy przemierzasz skuterem dżunglę, zbliża się zachód słońca, natomiast Tobie kończy się paliwo – nie jest dobrze. Na szczęście „stacja benzynowa” w środku dżungli również jest dostępna! 🙂
Poprzedniego dnia spróbowaliśmy świeżych owoców morza w wiosce Ao Salad… było smacznie, fakt. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że dokładnie po drugiej stronie wyspy, w tej oto maleńkiej wiosce – Ao Yai, spotka nas niesamowita uczta 😉
Po przepyszny posiłku (polecamy restaurację See the sun – nie będziecie żałować :)) pojechaliśmy na zachód słońca, przekonani, że plaża Ao Tapao, którą wcześniej odwiedziliśmy będzie doskonałym punktem do jego obserwacji. I nie myliliśmy się. Było przepięknie!
Kolejny dzień był już naszym ostatnim na wyspie 🙁 wybraliśmy się na ścieżkę przyrodniczą Khao Rea Rob, znajdującą się niedaleko naszej wioski, a w zasadzie to łączącą ją z wioską przy Ngamkho Bay
Widoki na prawie pustą Klong Chao beach
i ostatni zachód słońca na wyspie
Wracając na ląd uznaliśmy, że spędzimy noc w bardzo lokalnym Tracie. Dla większości turystów to tylko punkt przesiadkowy. Dla nas to miejsce w którym warto zostać choć na chwilę zatapiając się w lokalny klimat…
… ciekawe, czy ktoś zgadnie, co robią chłopaki 😉
Przedostatni punkt naszej podróży… Przez bardzo wielu omijany szerokim łukiem – Pattaya. Tu na zdjęciach akurat floating market (targ na wodzie), który nie urzekł nas jakoś szczególnie, choć ostatecznie cieszymy się, że go odwiedziliśmy. Jednak Pattaya ma też wiele innych fajnych zakątków… wystarczy odejść kawałeczek od tych najbardziej turystycznych miejsc!
Kolejnego dnia wybraliśmy się już na ostatnią wysepkę, najbliższą Bangkokowi z wszystkich, które odwiedziliśmy – Koh Larn. Wyspa w środku dnia (między 8 a 16) jest zalana turystami, którzy przypływają tu na kilkugodzinne wycieczki podziwiać biały piasek i turkusową wodę… ale wieczorem i o poranku plaża jest praktycznie wyludniona… i można w spokoju rozkoszować się słońcem tuż przed powrotem do domu…
Dla jednych rarytas, inni zaś nawet go nie tkną – na koniec mamy dla Was duriana. My należymy zdecydowanie do tej pierwszej grupy – jego wielbicieli 🙂
Wszystkim, którzy dotarli aż tutaj dziękujemy i gratulujemy wytrwałości !! 🙂 Mamy nadzieję, że nasza relacja się Wam podobała 🙂 my ciągle żyjemy wspomnieniami… i uciekamy planować kolejny wyjazd! 🙂
Zapraszamy Was również na nasze pozostałe podróżnicze opowieści:
- Wietnam – Południe 2020
- Singapur
- Malezyjskie wyspy – Tioman, Pangkor, Penang, Langkawi
- Malezja kontynentalna – Melaka, Kuala Lumpur, Kuala Kangsar, Cameron Highlands
- Rajska Tajlandia – Koh Mook, koh Kradan, koh Lanta, Krabi, Trang i Bangkok
- środkowa Tajlandia 2015
- Kambodża
- Laos
- Teneryfa
- Malta
- Rodos
- Międzyrzecze Wołoskie
Zobacz naszą pełną galerię fotografii: www.magiaobrazu.com
Skontaktuj się z nami:
* poprzez formularz kontaktowy
* pisząc na maila: jacekanna@gmail.com
* pod numerem telefonu: 662.019.661 (Jacek) / 608.712.019 (Ania)
Dołącz do nas na facebooku: www.facebook.com/magiaobrazu
Jesteśmy również na Pinterest! Magia Obrazu
GosiaZdjęcia są wybitne! Nie tylko kolory, ale kadry – bardzo przemyślane. Mieliście dużo szczęścia, że w niektórych miejscach byliście sami. Aż muszę spytać – z jakiego aparatu korzystaliście na wyjeździe? Pozdrawiam serdecznie!
Ania i JacekBardzo dziękujemy za odwiedziny i tak miłe słowa 🙂 A co do bycia samemu – uroki wstawania często o świcie 😛 albo wyboru mniej popularnych zakątków 🙂